Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drzewko które ktoś nagiął i które, zwolnione, wraca do naturalnej pozycji. Tak robiła pod ogniem spojrzeń Roberta, który ją obserwował i czynił na odległość rozpaczliwe wysiłki aby uzyskać od ciotki jeszcze coś więcej. Bojąc się aby rozmowa nie upadła, przyszedł ją podsycić i odpowiedział za mnie:
— Nie miewa się zbyt dobrze, jest trochę zmęczony; zresztą możeby się miewał lepiej, gdyby cię częściej widywał, bo nie ukrywam ci, że lubi cię widzieć.
— A, ależ to bardzo uprzejmie! — rzekła pani de Guermantes tonem rozmyślnie banalnym, tak jakbym jej przyniósł płaszcz. Bardzo mi to pochlebia.
— Pójdę trochę usiąść koło matki, zostawiam ci swoje krzesło — rzekł Saint-Loup, zmuszając mnie w ten sposób abym usiadł przy jego ciotce.
Zamilkliśmy oboje.
— Spotykam pana czasem rano — rzekła jakgdyby mi oznajmiała nowinę i jakbym ja jej nie widział. To bardzo dobre dla zdrowia.
— Oriano, — rzekła półgłosem pani de Marsantes — mówiłaś że idziesz do pani de Saint-Ferréol; czy byłabyś tak uprzejma powiedzieć jej, żeby mnie nie czekała z obiadem: zostanę w domu, skoro mam Roberta. Śmiem nawet prosić cię jeszcze

184