Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tam gdzie jeden z tych ostatnich uważałby że podkreśla swoją elegancję ostrym i wyniosłym tonem wobec niższych, wielki pan, łagodny, uśmiechnięty, robił wrażenie, że przywilej dobrego wychowania mieści w komedji pokory i cierpliwości, w udaniu że jest poprostu pierwszym lepszym z widzów. Widząc tego wielkiego pana, pokrywającego dobrodusznym uśmiechem nieprzebyty próg specjalnego świata jaki nosił w sobie, niejeden syn bogatego bankiera, wchodząc w tej chwili do teatru, wziąłby go może za byle kogo, gdyby w nim nie dojrzał zdumiewającego podobieństwa do świeżo w ilustrowanych pismach reprodukowanego portretu bratanka cesarza austrjackiego, księcia Saskiego, właśnie bawiącego w tej chwili w Paryżu. Wiedziałem, że ów książę jest wielkim przyjacielem Guermantów. Zbliżywszy się do kontrolera, usłyszałem, jak książę Saski (lub ten, którego zań brałem) powiada z uśmiechem: „nie wiem numeru loży, kuzynka mówiła mi, żebym się poprostu spytał o jej lożę”.
Może to był książę Saski; może to księżnę de Guermantes (którą w takim razie mógłbym ujrzeć w momencie jej niepojętego życia w parterowej loży kuzynki) oczy jego widziały w myśli, kiedy mówił: „kuzynka mówiła mi, żebym się tylko spytał o jej lożę”, tak że to uśmiechnięte i odrębne

53