Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Och! gdybym ja miała tylko suchy chleb i drzewo na opał w zimie, oddawnabym już siedziała u siebie, w biednej chatynce mego brata w Combray. Tam człowiek czuje przynajmniej że żyje, nie ma wszystkich tych domisków przed sobą; jest tak cicho, że w nocy słychać żaby jak grają dalej niż o dwie mile.
— To musi być naprawdę piękne, pani Franciszko, wykrzyknął lokajczyk z entuzjazmem, jakgdyby ten ostatni szczegół był równie swoisty dla Combray, co pływanie gondolą w Wenecji.
Będąc zresztą u nas mniej dawno niż kamerdyner, chłopak ten szukał w rozmowie z Franciszką tematów zdolnych interesować nie jego ale ją. I Franciszka, krzywiąca się kiedy ją traktowano jak kucharkę, miała dla lokajczyka — który mówiąc o niej, powiadał „pani gospodyni” — specjalną życzliwość, jaką odczuwają pokątni książęta krwi dla gorliwych młodych ludzi, raczących ich „Wysokością”.
— Tam przynajmniej wiadomo co się robi i w jakiej porze roku się żyje. To nie tak jak tutaj, gdzie będzie nie więcej jaskrów na Wielkanoc niż na Boże Narodzenie, i gdzie ani usłyszeć dzwonka na jutrznię, kiedy pozbieram rano swoje stare kości. Tam człowiek słyszy każdą godzinę; to jest tyl-

31