Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mnie w dniu ślubu panny Percepied, odda mi ów kolor lila, tak słodki, zbyt błyszczący, zbyt nowy, jakim aksamitniał suty fontaź młodej księżnej, oraz oczy rozsłonecznione błękitnym uśmiechem niby świeżo zakwitły a niedosiężny barwinek. Ówczesne nazwisko Guermantes jest także niby dziecinny balonik, napełniony tlenem lub innym gazem; kiedy go zdołam przebić, uwolnić jego zawartość, oddycham powietrzem Combray z owego roku, z owego dnia; — powietrzem zmieszanem z zapachem głogów, niesionym przez wiatr. Wiatr ten, zwiastun deszczu, to spędzał słońce, to pozwalał mu się kłaść na czerwonym kobiercu w zakrystji, strojąc go w błyszczące, niemal różowe tony geranji, oraz w tę aby tak rzec wagnerowską radosną słodycz, zachowującą w swojej odświętności coś tak szlachetnego. Ale nawet poza temi rzadkiemi minutami, kiedy nagle czujemy, jak pierwotna istność drży i odzyskuje swój kształt i rysunek w łonie umarłych dziś sylab, o ile w zawrotnym wirze bieżącego życia, w którem nazwiska mają zastosowanie już wyłącznie praktyczne, straciły one wszelki kolor, jak wielobarwny bąk, który kręcąc się zbyt szybko wydaje się szary, w zamian za to, kiedy w chwilach zadumy zastanawiamy się nad tem, staramy się — wracając w przeszłość — zwolnić, zahamować ciągły ruch który nas porywa.

10