Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

domu, którego obraz — w miarę jak sen się oddala — zacierają inne domy, zanim dojdziemy do tego który się zjawi dopiero po zatrzymaniu się dysku, utożsamiony z tym, który ujrzymy otwartymi oczami.
Czasem nie słyszałem nic, pogrążony we śnie z rodzaju snów w które wpadamy niby w czeluść, szczęśliwi gdy się z niej wydostaniemy nieco później; sen ciężki, obżarty, trawiący wszystko to co nam — nakształt nimf karmiących Herkulesa — przyniosły owe zwinne roślinne potęgi, działające ze zdwojoną energją w czasie gdy śpimy.
Nazywa się to snem ołowianym; zdaje się, że człowiek sam stał się na kilka chwil po przerwaniu takiego snu człowiekiem z ołowiu. Nie jest się nikim. Jakim cudem, szukając swojej myśli, swojej osobowości, tak jak się szuka zgubionego przedmiotu, odnajdujemy wówczas wkońcu swoje ja raczej niż jakiekolwiek inne? Czemu, kiedy zaczniemy na nowo myśleć, wciela się w nas osobowość nie inna niż poprzednia? Nie wiadomo, co nam dyktuje ten wybór i czemu, pośród miljonów istot ludzkich któremi moglibyśmy być, trafiamy właśnie na tę, którą byliśmy wczoraj. Co nami kieruje w odnalezieniu się po tej przerwie (spowodowanej głębokością snu, lub odrębnością marzeń sennych, całkowicie od nas różnych?) Była to naprawdę śmierć, jak wówczas

138