Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trudu ciemność i zimno, przypalając je swemi złotemi żegadłami; wesoło sadowiłem się obok Roberta w powozie czekającym na deszczu. Od jakiegoś czasu słowa Bergotte’a, wróżące mi, że jakiebądź miałbym pojęcie o sobie, stworzony jestem zwłaszcza do rozkoszy intelektualnych, wróciły mi, co do moich późniejszych prac, nadzieję, którą co dnia unicestwiała nuda, jakiej doznawałem siadając przy biurku, aby rozpocząć studjum krytyczne lub powieść. „Ostatecznie (powiadałem sobie), może przyjemność, jakiej się zaznało przy pisaniu, nie jest niezawodną próbą wartości utworu; może ona jest tylko dodatkowym stanem, który łączy się często z pisaniem, ale którego brak nie może świadczyć przeciwko dziełu. Może istnieją arcydzieła, przy których autor ziewał”. Babka koiła moje zwątpienia, zaręczając, że pracowałbym dobrze i z radością, gdybym był zdrów. I ponieważ nasz lekarz uznał za właściwe ostrzec mnie przed poważnem ryzykiem związanem z moim stanem zdrowia i wskazał wszystkie hygieniczne ostrożności, jakich trzeba przestrzegać, aby unikać choroby, — poddawałem wszystkie przyjemności celowi, który mi się wydawał nieskończenie ważniejszy: stać się na tyle silnym, aby móc zrealizować dzieło, jakie może nosiłem w sobie. Toteż, od czasu pobytu w Balbec, wykonywałem nad sobą samym drobiazgową i stałą kontrolę. Niktby mnie nie skłonił do filiżanki kawy, która, pozbawiając mnie w nocy snu, uczyniłaby mnie zmęczonym

66