Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jedynie błyszczącym krążkiem miki, nie pragnęlibyśmy jej poznać ani zespolić się z jej życiem. Ale czujemy, że to co błyszczy w tem krągłem zwierciadle nie jest wyłącznie materjalnego pochodzenia; że to są, nieznane nam, czarne cienie idej, jakie ta istota tworzy sobie o osobach i o znanych jej miejscach — trawnikach hipodromów, piaszczystych drogach, po których poruszając pedały, poprzez pola i lasy, wodziłaby mnie ta mała peri, powabniejsza dla mnie niż owa z perskiego raju — także cienie domu do którego wróci, projektów jakie tworzy lub jakie ktoś tworzy za nią; a zwłaszcza że to jest ona, z jej pragnieniami, sympatjami, niechęciami, z jej tajemną i nieustanną wolą. Wiedziałem, że nie posiadałbym tej młodej cyklistki, o ile nie posiadałbym i tego co jest w jej oczach. I tem samem całe jej życie wzniecało moje pragnienie; pragnienie bolesne, bom czuł że jest nieziszczalne; ale upajające, gdyż to, czem było dotąd moje życie, przestawszy nagle być mojem całkowitem życiem, będąc już tylko małą cząstką rozciągającej się przedemną przestrzeni, którą pragnąłem ogarnąć a która była życiem tych dziewcząt, przyrzekało mi to przedłużenie, tę możliwość pomnożenia samego siebie, które jest szczęściem. I bez wątpienia to, że nie było między nami żadnego wspólnego nawyku — jak i żadnej wspólnej myśli — musiało mi utrudniać zbliżenie się z niemi i spodobanie się im. Ale może też dzięki tym różnicom, dzięki świadomości że w skład natury i działań

45