Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szcie dziewczynki o błyszczących i roześmianych oczach, o pulchnych matowych policzkach pod czarnem „polo” na głowie. Ta, kiedym przechodził koło niej, popychała rower z tak niedbałem kołysaniem bioder, z miną i gwarą pełną tak apaszowskich i krzykliwych zwrotów (wśród których pochwyciłem nieszczęsne: „wyżyć się”) iż, porzucając hipotezę zbudowaną na pelerynie jej towarzyszki, uznałem raczej, że wszystkie te dziewczęta należą do stałej klienteli welodromów i że to muszą być bardzo młode kochanki zawodowych cyklistów.
W każdym razie, w żadnem z moich przypuszczeń nie figurowało to, aby te dziewczęta mogły być cnotliwe. Od pierwszego spojrzenia — w sposobie w jaki patrzyły na siebie, w natarczywym wzroku owej dziewczyny o matowych policzkach — wyczytałem iż jest przeciwnie. Zresztą babka czuwała zawsze nademną z nazbyt trwożliwą delikatnością, abym mógł nie wierzyć, iż całość rzeczy, których nie powinno się robić, jest niepodzielna. Młode dziewczęta (sądziłem), które chybiają szacunku starości, tem bardziej muszą być nie zdolne do skrupułów, gdy chodzi o słodycze bardziej kuszące niż skok przez głowę osiemdziesięciolatka!
Teraz były dla mnie zindywidualizowane; jednakże rozmowa jaką wiodły oczami ożywionemi pewnością siebie i koleżeństwem, zdradzającemi co chwilę to współudział, to zuchwałą obojętność, zależnie od

43