Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie, że ci lub inni korzystają z tego aby przypuszczać ataki i że może zdołali coś wskórać. I kiedy mówił o donżuanach, którzy zdradzają swoich przyjaciół, deprawują kobiety lub starają się je ściągnąć do domu schadzek, twarz jego dyszała cierpieniem i nienawiścią.
— Zabiłbym każdego takiego z mniejszym wyrzutem sumienia niż psa. Pies jest przynajmniej zwierzę miłe, uczciwe i wierne. Ale tacy warci są gilotyny, bardziej niż biedacy, których przywiodła do zbrodni nędza i okrucieństwo bogaczy.
Spędzał przeważnie czas na wysyłaniu listów i depesz do kochanki. Za każdym razem kiedy ona, nie pozwalając mu przyjechać do Paryża, znalazła sposób pokłócenia się z nim na odległość, poznawałem to z jego zmienionej twarzy. Ponieważ nie mówiła nigdy co mu ma do zarzucenia, podejrzewał iż skoro nie mówi, to może sama nie wie i poprostu ma go dość; mimo to, pragnął się z nią rozmówić; pisał do niej: „Powiedz mi, co ja zrobiłem złego. Jestem gotów uznać swoje winy”; zgryzota, jakiej doznawał, utrwalała w nim przeświadczenie własnych błędów.
Ale ona dawała mu bez końca czekać na odpowiedzi, pozbawione zresztą sensu. Toteż prawie zawsze z chmurnem czołem, a często z próżnemi rękami, Robert wracał z poczty, gdzie sam z całego hotelu, wraz z Franciszką, chodził po list lub sam zanosił listy, on przez niecierpliwość kochanka, ona

32