Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na niczem, ale udzielał ich jej tylko z dnia na dzień. I zapewne, w razie jeżeli ona naprawdę myślała o tem aby go rzucić, czekała zimno aż sobie coś „uciuła”, co przy sumach, jakie jej dawał Saint-Loup, wymagało niewątpliwie czasu bardzo krótkiego, ale w każdym razie czas ten stanowił naddatek zdolny przedłużyć szczęście mego nowego przyjaciela — lub jego nieszczęście.
Ten dramatyczny okres ich stosunku doszedł teraz do najostrzejszego punktu, najokrutniejszego dla Roberta. Zabroniła mu zostać w Paryżu, gdzie ją drażniła jego obecność; zmusiła go, aby spędził urlop w Balbec w pobliżu swego garnizonu. Zaczęło się to jednego dnia u ciotki Roberta, na której Saint-Loup wymógł zaproszenie dla swojej kochanki: miała wobec licznych gości recytować fragmenty symbolistycznej sztuki, którą grała raz na scence awangardy i dla której udzieliła Robertowi własnego podziwu.
Ale kiedy się zjawiła z wielką lilją w ręce, w kostjumie skopjowanym z Ancilla Domini i mającym być — jak to wmówiła Robertowi — prawdziwą „wizją sztuki”, owo zebranie klubowców i wielkich dam powitało jej wejście uśmiechami, które monotonne zawodzenie, dziwność pewnych słów, ich częste powtarzanie się, zmieniły w szalony śmiech, najpierw dławiony, potem tak nieodparty, że biedna recytatorka nie mogła mówić dalej. Nazajutrz, ciotka Roberta spotkała się z ogólnem potępieniem za to że pozwoliła wystąpić u siebie pociesznej kabo-

30