Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

storyj, rzekła wreszcie Anna; stara pani Cambremer też dostała krążkiem, a nie skarżyła się.
— Ja wam wytłumaczę różnicę, rzekł poważnie Oktaw, pocierając zapałkę: wedle mego zdania, pani de Cambremer to jest kobieta z wielkiego świata, a pani de Villeparisis tylko się tam wpycha. Czy pójdziecie na golfa popołudniu?
I opuścił nas, zarówno jak Anna. Zostałem sam z Albertyną.
— Widzi pan — rzekła — noszę teraz włosy tak jak pan lubi; niech pan popatrzy na ten loczek. Wszyscy drwią sobie, a nikt nie wie dla kogo to robię. Ciotka będzie sobie również żartowała ze mnie. Także nie powiem jej przyczyny.
Patrzałem z boku na policzki Albertyny; często wydawały się blade, ale w tej chwili były nastrzykane jasną krwią która je rozświetlała i dawała im połysk owych zimowych poranków, kiedy w słońcu kamienie robią się podobne do różowego granitu i wydzielają radość. Radość, jaką mi dawał w tej chwili widok lic Albertyny, była równie żywa, ale wiodła do innego pragnienia, — nie przechadzki, lecz pocałunku. Spytałem, czy naprawdę ma ten zamiar, o którym słyszałem.
— Tak, rzekła, przenocuję w hotelu, a że jestem trochę zakatarzona, położę się przed obiadem. Może mi pan asystować do obiadu przy łóżku, a potem będziemy się bawili w co pan zechce. Cieszyłabym się, gdyby pan przyszedł na kolej jutro rano, ale

249