Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

woził z sobą do Balbec. Oznajmił nam, że to jest Rubens. Saint-Loup spytał naiwnie, czy jest podpisany. Pan Bloch odpowiedział rumieniąc się, że kazał ściąć podpis z powodu ramy, co jest bez znaczenia, skoro nie ma zamiaru sprzedawać. Poczem pożegnał nas spiesznie, aby się zagłębić w Journal Officiel, którego numery zagracały mieszkanie: lektura niezbędna dlań „wobec jego sytuacji parlamentarnej”, co do której charakteru nie dał nam ściślejszych wyjaśnień.
— Biorę szalik, oświadczył Bloch, jako że Zefir i Boreasz walczą ze sobą o lepsze na rybodajnem morzu, o ile się zaś trochę zapóźnimy po przedstawieniu, wrócimy aż o pierwszych blaskach różanopalcej Eos.
— A propos, spytał Roberta, kiedyśmy się znaleźli na dworze: kto jest ten pocieszny facet w ciemnym garniturze, który się tryndał za wami po plaży przedwczoraj rano.
Zadrżałem, bom pojął natychmiast, że Bloch mówi z tą ironją o panu de Charlus.
— To mój wuj, odrzekł Saint-Loup urażony.
Nieszczęściem, „gaffa” nie była rzeczą, którejby się Blochowi zdarzyło kiedy uniknąć. Aż go skręciło ze śmiechu: — Moje uszanowanie! powinienem się był domyślić, ma pierwszorzędny szyk, i nieopłacony fizys ramola wysokiej klasy.
— Mylisz się najzupełniej, jest bardzo inteligentny, odparł Saint-Loup wściekły.

19