Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

esencji niepodobnej do pomieszania z żadną inną, kilka członów zoofitycznego skupienia młodych dziewcząt. Robiły wrażenie, że mnie nie widzą, ale bezwątpienia w tej samej chwili wydawały o mnie ironiczny sąd. Czując że nasze spotkanie jest nieuniknione, że mnie Elstir zawoła, obróciłem się plecami niby kąpiący się gdy czeka uderzenia fali; zatrzymałem się w miejscu i, pozwalając swemu znakomitemu towarzyszowi iść dalej, zostałem z tyłu, pochylając się z nagłem zainteresowaniem ku witrynie antykwarza, koło której przechodziliśmy właśnie. Byłbym dość rad okazać, że mogę myśleć o czem innem niż o tych dziewczętach, i widziałem już mglisto, że kiedy mnie Elstir zawoła aby mnie przedstawić, miałbym ów pytający wzrok, wyrażający nie zdziwienie, ale chęć wyglądania na człowieka zdziwionego — tak dalece każdy jest złym aktorem, lub bliźni dobrym fizjognomistą. Czułem że się posunę wręcz do tego aby wskazać palcem na swoją pierś, niby z zapytaniem: „Czy mnie pan woła?” i nadbiec szybko z głową zgiętą posłuszeństwem i uległością, z twarzą zimno pokrywającą niezadowolenie że mi przerwano oglądanie starych fajansów, poto by mnie przedstawić osobom, których nie pragnąłem poznać. Tymczasem patrzałem na wystawę, oczekując chwili, gdy nazwisko moje, wywołane przez Elstira, uderzy mnie niby oczekiwana i niegroźna kula. Pewność iż będę przedstawiony młodym dziewczętom miała za rezultat nietylko to, żem

135