Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się znalazł na wysokości zadania, nawet zdaleka będę jeszcze ze swoim kociakiem. Dostaniesz jutro list od swojej mamusi.
— Moje dziecko, rzekła babka, widzę cię jak panią de Sévigné, z oczami wlepionemi w mapę i nie opuszczającą nas ani na chwilę.
Potem mama starała się mnie rozerwać, pytała co zamówię na obiad, podziwała Franciszkę, komplementowała ją za kapelusz i płaszcz których nie poznawała, mimo że niegdyś budziły jej zgrozę, kiedy je widziała jeszcze nowe na ciotce; kapelusz z ogromnym sterczącym ptakiem, płaszcz oszpecony straszliwym deseniem i dżetami. Ale ponieważ płaszcz był zniszczony, Franciszka dała go przenicować i wydobyła na wierzch drugą stronę, gładką i w miłym tonie. Co się tyczy ptaka, oddawna już, połamany, poszedł na śmietnik. I tak samo, jak czasem wzrusza nas spotkać subtelności, na które silą się najświadomsi artyści, w ludowej piosence, na fasadzie jakiegoś chłopskiego domu, gdzie kwitnie nad wrotami biała lub żółta róża właśnie w miejscu gdzie było trzeba, — tak samo Franciszka z naiwnym i niezawodnym smakiem umocowała na swoim kapeluszu, który się zrobił śliczny, aksamitną wstążkę i węzeł, zdolne zachwycić nas na jakim portrecie Chardina lub Whistlera.
Skromność i uczciwość, dające często coś szlachetnego twarzy naszej starej służącej, udzieliły się strojowi, który — jako osoba dyskretna bez uniżoności,

73