Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym siłom wzrastać nieograniczenie. Siły, jakiemi rozporządzałem, aby je przeciwstawić swemu cierpieniu, tak wątłe pierwszego wieczora po kłótni z Gilbertą, osiągnęły później nieobliczalną potęgę. Tylko że tendencję do trwania, właściwą wszystkiemu co istnieje, przerywają często nagłe impulsy, którym poddajemy się tem łatwiej, bo wiemy przez ile dni, przez ile miesięcy, mogliśmy i będziemy jeszcze mogli wyrzekać się czegoś. I często — jak skarbonkę z oszczędnościami wypróżnia się nagle, gdy już ma być pełna — przerywamy kurację, nie czekając jej wyniku, wówczas gdyśmy się już do niej przyzwyczaili. I jednego dnia, kiedy pani Swann mówiła mi, jak zwykle, o przyjemności jaką Gilbercie sprawiłby mój widok, ujrzałem nagle na odległość ręki szczęście, którego pozbawiałem się tak długo. Wstrząsnęła mnie myśl, że jeszcze jest możliwe kosztować tego szczęścia. I ledwo mogłem doczekać jutra; postanowiłem zajść do Gilberty niespodzianie, przed jej obiadem.
Pewien projekt pomógł mi przetrwać cierpliwie cały dzień. Skoro wszystko jest zapomniane, kiedym się pogodził z Gilbertą, chciałem ją widywać już tylko w charakterze zakochanego. Codziennie będzie otrzymywała odemnie najpiękniejsze kwiaty. A gdyby pani Swann, mimo iż nie miała prawa być zbyt surową matką, nie pozwoliła mi codzień posyłać córce kwiatów, wymyśliłbym podarki kosztowniejsze a mniej częste. Rodzice nie dawali mi tyle pienię-

34