Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę jaśnie pana, pan Aimé już poszedł spać. Ale ja mogę to załatwić.
— Nie, poprostu zbudzisz go.
— Proszę jaśnie pana, nie mogę, on nie sypia tutaj.
— W takim razie zostaw nas.
— Ależ proszę pana, rzekłem, skoro groom odszedł, pan jest zbyt dobry, jeden tom Bergotte’a wystarczy mi.
— Ostatecznie i ja tak sądzę.
Pan de Charlus chodził po pokoju. Upłynęło tak kilka minut, poczem, po paru chwilach namysłu i wahając się kilkakrotnie, obrócił się na pięcie i swoim znów smagającym głosem rzucił mi: „Dobranoc panu“, poczem wyszedł.
Po wszystkich wzniosłych uczuciach, jakiem słyszał z jego ust tego wieczora, nazajutrz (był to dzień jego wyjazdu) rano na plaży, w chwili gdym miał się kąpać, bardzom się zdziwił, kiedy pan de Charlus, zbliżywszy się aby mnie uprzedzić że babka czeka na mnie skoro tylko wyjdę z wody, uszczypnął mnie w kark i powiedział z poufałym i trywialnym śmiechem:
— Ale my mamy gdzieś naszą starą babcię, hę? małe ladaco?
— Ależ panie, ja ją ubóstwiam!
— Drogi panie, rzekł lodowato pan de Charlus cofając się o krok; jest pan jeszcze młody, powinienby pan skorzystać z tego, aby się nauczyć dwóch rze-

252