Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żem nie odczuwał ich źródła w podskakującem ciałku, zdziwionem i pozbawionem spojrzenia.
Ta droga przypominała wiele innych we Francji; szła pod górę dosyć bystro, potem zniżała się na długiej przestrzeni. W danej chwili nie znajdowałem w niej zbytniego uroku; byłem tylko rad że wracam. Ale stała się ona dla mnie później przyczyną radości, pozostając w mojej pamięci niby haczyk, na który wszystkie podobne drogi jakie miałem przebywać w ciągu spacerów lub podróży, chwytały się natychmiast bez przerwy ciągłości i mogły, dzięki niemu, zetknąć się bezpośrednio z mojem sercem. Z chwilą bowiem gdy powóz lub samochód zapuściły się w jedną z owych dróg, będących niby dalszym ciągiem tej, którą przebywałem z panią de Villeparisis, odnajdywałem (gubiąc wszystkie pośrednie lata) wrażenia owych schyłków dnia, spacerów robionych w okolice Balbec, kiedy liście pachniały, kiedy podnosiła się mgła i kiedy, za najbliższą wioską, widziało się poprzez drzewa zachód słońca niby jakąś dalszą miejscowość leśną, odległą, dokąd nie dotrze się tego wieczora. I moja doraźna świadomość wspierała się natychmiast na tem, jak na najświeższej przeszłości. Owe wrażenia, wiążące się z wrażeniami jakich doznawałem teraz w innych stronach, na podobnej drodze, spowite we wszystkie uboczne a wspólne im uczucia swobodnego oddechu, ciekawości, lenistwa, apetytu, wesela, — wrażenia te, tłumiąc wszystkie in-

181