Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzwiach). Czy pani nie uważa, że jest trochę przesady w tej ciągłej trosce o córkę; zawiele o tem mówi, aby to mogło być szczere. Brak jej naturalności.
Babka uznała dyskusję za bezcelową, i aby uniknąć mówienia o rzeczach drogich sobie z osobą nie zdolną ich zrozumieć, ukryła pod torebką pamiętniki pani de Beausergent.
Kiedy pani de Villeparisis spotkała Franciszkę w momencie (Franciszka nazywała go „połedniem“), kiedy, wystrojona w piękny czepek i otoczona powszechnym szacunkiem, schodziła na śniadanie do „kredensu“, margrabina zatrzymywała ją, aby spytać o nas. Franciszka, przekazując nam jej zlecenie: „Powiedziała: proszę im pięknie życzyć dobrego połednia“, udawała głos pani de Villeparisis, myśląc że powtarza wiernie jej słowa, które zniekształcała niemniej niż Platon Sokratesa lub święty Jan słowa Jezusa. Franciszka była głęboko wzruszona względami margrabiny. Co najwyżej, nie dowierzała i myślała, że babka kłamie przez solidarność klasową (ludzie bogaci popierają się między sobą), upewniając, iż pani de Villeparisis była niegdyś prześliczna. Prawda, że z tego zostały bardzo nikłe resztki, z których aby odtworzyć zniweczoną piękność trzebaby być większym artystą niż Franciszka. Bo, aby zrozumieć jak bardzo stara kobieta mogła być ładna, trzeba nietylko patrzeć, ale tłumaczyć każdy rys.

146