Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

turnika, władającego na bezludnej wysepce Oceanji, nawet młodego gruźlika; wierzyłem, że pod pozorami arogancji kryje on duszę nieśmiałą i tkliwą, która znalazłaby może dla mnie jednego skarby uczuć. Zresztą (nawspak temu, co się mówi zazwyczaj o znajomościach z podróży), jak pewne znajomości mogą nam użyczyć na plaży (dokąd wraca się czasem) prestige’u bez odpowiednika w prawdziwem życiu światowem, tak niema nic coby się pielęgnowało równie troskliwie w Paryżu jak przyjaźnie z kąpielisk. Dbałem o opinję, jaką mogły mieć o mnie wszystkie te chwilowe lub lokalne znakomitości, które skłonność moja do wcielania się w innych ludzi i odtwarzania sobie ich stanu ducha kazała mi sytuować nie wedle ich prawdziwej rangi (tej którą zajmowałyby naprzykład w Paryżu, i która byłaby bardzo niska), ale wedle tej, którą musieli sobie przypisywać i którą zajmowali istotnie w Balbec, gdzie brak wspólnej miary dawał im rodzaj względnej wyższości i swoistego uroku.
Niestety, wzgarda żadnej z tych osób nie była mi równie dotkliwa co wzgarda pana de Stermaria. Zauważyłem bowiem, od pierwszego zjawienia się, jego córkę, jej ładną, bladą, błękitną prawie twarzyczkę, coś odrębnego w jej wysmukłej postawie, w chodzie, coś mi słusznie przywodziło na myśl jej rasę, jej arystokratyczne wychowanie, tem wyraźniej iż znałem jej nazwisko. Tak owe poe-

125