Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamówienie, mrugał znacząco w stronę starych klientów.
Może coś z tej samej irytacji, że przez nieświadomość tłum uważa ich za mniej eleganckich i że nie mogą wytłomaczyć iż są przeciwnie „elegantsi”, wchodziło w wykrzyknik: „Ładny ananas!” jakim filary Balbec określały młodego fircyka, gruźliczego i marnotrawnego syna wielkiego przemysłowca. Ten, codzień w innej kurteczce, ze storczykiem w butonierce, pił szampana przy śniadaniu, i szedł blady, niewzruszony, z obojętnym uśmiechem, rzucać w kasynie na stół bakaratowy ogromne sumy, „nie mając z czego przegrywać” — powiadał dobrze poinformowanym tonem rejent do prezydenta, którego żona „wiedziała z dobrego źródła”, że ów młody człowiek „fin de siècle” przyprawia o czarną zgryzotę rodziców.
Z drugiej strony dziekan i jego przyjaciele nie szczędzili sarkazmów pewnej starej damie, bogatej i utytułowanej, ponieważ nie ruszała się inaczej niż z całym dworem. Za każdym razem kiedy pani rejentowa i pani prezydentowa widziały ją w jadalni w porze obiadu, lustrowały ją impertynencko lornetkami z tą baczną i nieufną miną, co gdyby była jakiemś daniem o pompatycznej nazwie ale podejrzanym wyglądzie, potrawą, którą po ujemnym wyniku metodycznej obserwacji odsuwa się niechętnie z grymasem niesmaku.
Bezwątpienia panie te chciały jedynie okazać, że

116