Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomyślcie wreszcie o turystach, zachwyconych całością podróży, której każdy dzień przynosił im tylko nudę; i powiedzcie, czy we wspólnem życiu, jakie wiodą idee w łonie naszego ducha, istnieje bodaj jedna z tych co nam dają najwięcej szczęścia, któraby nie pasożytowała na obcej i sąsiedniej myśli, czerpiąc z niej najlepsze cząstki brakującej siły?
Matka nie była zbyt rada, że ojciec przestał myśleć dla mnie o karjerze dyplomatycznej. Sądzę, iż dbając przedewszystkiem o to aby uregulowane życie ujęło w karby kaprysy moich nerwów, żałowała nietyle tego że się wyrzekam dyplomacji, ile że się poświęcam literaturze.
— Dajże pokój, wykrzyknął ojciec; przedewszystkiem trzeba mieć zamiłowanie do tego co się robi. Przecie to już nie dziecko. Wie co lubi, mało prawdopodobne jest aby się zmienił; zdolny jest sobie zdać sprawę z tego co mu da szczęście.
Szczęście lub nieszczęście, będące wynikiem swobody, jaką mi przyznawały słowa ojca, były rzeczą dalszą; na razie, tego wieczora, słowa ojca sprawiły mi przykrość. Tego rodzaju objawy jego nieoczekiwanej dobroci zawsze budziły we mnie taką chęć ucałowania, ponad bujnym zarostem, jego rumianych policzków, że jeżeli nie ulegałem tej chęci, to jedynie z obawy niezadowolenia ojca. Dziś, tak jak autor przeraża się, widząc że jego rojenia (które zdają mu się bez wartości, bo ich nie oddziela od samego siebie) zmuszają wydawcę do wybrania pa-

83