Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapadłym kącie? Zdaje mi się, że ja nie czułabym się zanadto bezpieczna, gdyby mi przyszło wracać wieczorem. A przytem tu taka wilgoć. To nie musi być bardzo zdrowe na egzemę twojego męża. A nie macie przynajmniej szczurów?
— Ależ nie! Cóż za okropność!
— To chwała Bogu, mówiono mi że są. Bardzo rada jestem, że to nieprawda, bo ja się strasznie boję szczurów i nie pokazałabym się już u ciebie. Dowidzenia, kochanie, niezadługo, wiesz jak zawsze rada jestem cię widzieć. Nie umiesz układać złocieni, mówiła odchodząc, kiedy pani Swann wstawała aby ją odprowadzić. To kwiat japoński, trzeba je układać tak jak Japończycy.
— Nie jestem zdania pani Verdurin, mimo że we wszystkiem jest dla mnie alfą i omegą. Tylko pani jedna, pani Odeto, umie dobierać taką gamę chryzantem czy chryzantemów, bo zdaje się że się tak mówi teraz, oświadczyła pani Cottard, skoro pryncypałka zamknęła za sobą drzwi.
— Kochana pani Verdurin, nie zawsze jest pobłażliwa dla kwiatów które widzi u innych, odparła łagodnie pani Swann.
— Kogo ty kultywujesz, Odeto, pytała pani Cottard, aby nie pozwolić zbytnio się przedłużać krytykom pod adresem pani Verdurin. Lemaître’a? Wyznaję, że kiedyś na wystawie u Lemaître’a był wielki różowy krzew, dla którego popełniłam szaleństwo.

271