Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciu”, zyskując uznanie panów z Jockey-clubu, którzy zginali się w ukłonach, jakgdyby przytłoczeni takim honorem, kiedy pani Swann przedstawiała ich tej nieciekawej mieszczce, która wobec świetnych przyjaciół Odety zachowywała rezerwę, o ile nie to, co nazywała „defenzywą”, posługiwała się bowiem zawsze szlachetnem słownictwem dla rzeczy prostych. „Anibym myślała, już trzy środy pani mnie zdradza”, powiadała pani Swann do pani Cottard. „To prawda, pani Odeto, już wieki całe, całą wieczność pani nie widziałem. Widzi pani że się kajam, ale muszę się pani przyznać, — dodawała wstydliwym i tajemniczym tonem, mimo bowiem iż była żoną lekarza, nie odważyłaby się wspomnieć bez omówień o reumatyzmie lub kamicy nerkowej — że miałam dużo swoich małych bied. Każdy ma swoje. A potem, miałam rewolucję pałacową w swoim męskim personelu. Mimo iż nie stoję zbytnio na straży własnego autorytetu, musiałam dla przykładu odprawić mistrza patelni, który, zdaje mi się, szukał zresztą lukratywniejszej posady. Ale jego odejście omal nie spowodowało dymisji całego gabinetu. Pokojowa również nie chciała zostać, były homeryckie sceny! Mimo wszystko, trzymałam krzepko ster, to jest prawdziwa nauka życia, która nie pójdzie dla mnie na marne. Nudzę panią temi kuchennemi historjami, ale pani wie jak ja, co to za utrapienie być zmuszoną do przegrupowań w swoim personelu.

262