Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiech nie jest językiem na tyle ścisłym, abym mógł być pewny że rozumiem tę mowę. A słowa Gilberty były przyjazne. „Ale w czem nie jestem miły? — Pytałem; powiedz mi, a zrobię wszystko co zechcesz. — Nie, toby się nie zdało na nic, nie mogę ci tego wytłumaczyć”. Przez chwilę bałem się, iż ona myśli że ja jej nie kocham, i to mi sprawiło nowy ból, nie mniej żywy, ale wymagający odmiennej djalektyki. „Gdybyś wiedziała, jak ty mnie dręczysz, powiedziałabyś mi”. Ale ta udręka, która, gdyby Gilberta wątpiła o mojej miłości, powinnaby ją ucieszyć, przeciwnie podrażniła ją. Wówczas, pojmując swój błąd, zdecydowany nie brać już w rachubę jej słów, pozwalając jej — mimo iż w to nie wierzyłem — mówić: „ja cię szczerze kochałam, przekonasz się kiedyś” (owego dnia, w którym, wedle zapewnień przestępców, niewinność ich wyjdzie na jaw, a który, z tajemniczych przyczyn, nie schodzi się nigdy z dniem śledztwa), miałem odwagę powziąć nagłe postanowienie nie ujrzenia już Gilberty, i to bez oznajmienia jej tego, boby mi nie uwierzyła.
Zgryzota sprawiona przez osobę którą kochamy może być gorzka, nawet kiedy się wciska między myśli, zajęcia, radości, które nie mają za przedmiot owej istoty i od których uwaga nasza odwraca się jedynie od czasu do czasu, aby do niej powrócić. Ale gdy taka zgryzota rodzi się — jak tutaj — w chwili gdy szczęście widywania tej osoby wy-

243