Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy z panem de Norpois, uważałem swoje zadumy, entuzjazmy, wiarę w siebie, za rzeczy czysto subjektywne, bezprzedmiotowe. Otóż, wedle Bergotte’a, sprawiającego wrażenie iż zna ten stan duszy, zdawało się, że symptomem godnym lekceważenia były przeciwnie moje wątpliwości, mój wstręt do samego siebie. Zwłaszcza to, co mówił o panu de Norpois, odejmowało wiele siły wyrokowi, który wprzód uważałem za bezapelacyjny.
— Czy pana dobrze leczą? — spytał Bergotte. Kto się opiekuje pańskiem zdrowiem?
Odpowiedziałem, że doktór Cottard.
— Ależ panu trzeba całkiem czego innego! — odparł. Nie znam go jako lekarza. Ale widziałem go u pani Swann. To głupiec. Przypuściwszy nawet, że mu to nie przeszkadza być dobrym lekarzem, w co trudno mi uwierzyć, przeszkadza mu to być dobrym lekarzem dla artystów, dla ludzi inteligentnych. Ludzie tacy jak pan potrzebują lekarzy specjalnych, powiedziałbym prawie specjalnych djet, lekarstw. Cottard pana znudzi, i sama nuda nie pozwoli aby jego leczenie było skuteczne. A przy tem leczenie nie może być takie samo dla pana co dla pierwszego z brzegu. Trzy czwarte chorób ludzi inteligentnych płynie z ich inteligencji. Trzebaż im bodaj lekarza, znającego tę chorobą. Jak pan chce, aby Cottard mógł pana leczyć; on przewidział ciężkostrawność sosów, przypadłości gastryczne, ale

221