Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miało autora (jeden z owych twórczych i skromnych duchów, jakie zjawiają się co rok, robiąc, odkrycia takie jak „dawać nazwisko epoce”, ale nie utrwalając własnego nazwiska) — nie wiedziałem już, co się ze mną dzieje. Co najwyżej, dziwiłem się, kiedy wizyta się przeciągała, do jak nikłej realizacji, do jakiego braku szczęśliwej konkluzji wiodły te godziny przeżyte w zaczarowanej krainie. Ale mój zawód nie płynął ani z ubóstwa pokazywanych mi arcydzieł, ani z niemożności zatrzymania na nich roztargnionego wzroku. Bo nie wnętrzna piękność rzeczy czyniła mi pobyt w gabinecie Swanna czemś cudownem, ale związane z temi rzeczami — mogłyby być najbrzydsze w świecie! — swoiste, smutne i rozkoszne uczucie, które umiejscowiałem w nich od lat i które nasycało je jeszcze. Toż samo mnogość zwierciadeł, srebrnych szczotek, ołtarzyków św. Antoniego padewskiego rzeźbionych i malowanych przez największych artystów a przyjaciół Odety, nie grała żadnej roli w poczuciu mojej własnej niegodności a jej królewskiej wspaniałomyślności. Bo takiego uczucia doznawałem, kiedy pani Swann przyjmowała mnie przez chwilę w pokoju, gdzie trzy piękne i imponujące istoty — pierwsza, druga i trzecia garderobiana — przygotowywały z uśmiechem cudowne tualety, i dokąd, na rozkaz wyrażony przez kamerdynera w krótkich spodniach („jaśnie pani pragnie powiedzieć słówko”), kierowałem się krę-

127