Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szać ruchu — musiała poprawiać czarne winogrona strojące jej fryzurę.
Z drugiej strony pani de Franquetot, ale trochę ku przodowi, siedziała margrabina de Gallardon, pochłonięta swoją ulubioną myślą: pokrewieństwem z Guermantami. Z pokrewieństwa tego czerpała dla świata i dla siebie wiele chwały z odrobiną wstydu, ile że najświetniejsi z Guermantów raczej stronili od niej, może dlatego że była nudna, lub zła, lub z gorszej linji, wreszcie może bez żadnej przyczyny. Kiedy się znalazła obok kogoś obcego (jak w tej chwili obok pani de Franquetot), cierpiała nad tem, że własna jej świadomość pokrewieństwa z Guermanatami nie może się uzewnętrznić widzialnemi znakami, jak te które, obok świętej osobistości, w mozajkach bizantyjskich kościołów kreślą w pionowej kolumnie wymawiane jakoby przez Świętego słowa. Myślała w tej chwili, że nigdy się nie doczekała zaproszenia ani wizyty od młodej krewniaczki, księżnej des Laumes, od sześciu lat zamężnej. Ta myśl napełniała ją gniewem, ale także dumą; tak długo bowiem powtarzała osobom dziwiącym się jej nieobecności u księżnej do Laumes, że nie chce się narażać na spotkanie tam księżniczki Matyldy — czegoby ultralegitymistyczna rodzina nigdy jej nie darowała — aż uwierzyła w końcu, że to jest naprawdę powód,

90