Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie sprawiał Swannowi ból; ale nie miał świadomości swojego cierpienia. Oziębienie Odety w stosunku do niego przyszło stopniowo, dzień po dniu; toteż, dopiero porównując jaka jest dziś, a jaka była w początkach, mógłby zmierzyć rozmiar odmiany. Otóż ta odmiana, to była jego głęboka, tajemna rana, która go bolała w dzień i w nocy; i z chwilą kiedy czuł że jego myśli zanadto się zbliżają do Odety, żywo kierował je w inną stronę, z obawy zbytniego cierpienia. Powiadał sobie wprawdzie ogólnikowo: „Był czas, że Odeta bardziej mnie kochała”; ale nigdy nie uprzytomniał sobie tego czasu. Miał w swoim gabinecie sekretarczyk, na który starał się nie patrzeć, który omijał wchodząc i wychodząc, dlatego że w szufladzie sekretarzyka był schowany złocień, który Odeta dała mu pierwszego ich wieczora, i listy, w których mówiła: „Czemu pan nie zapomniał u mnie swojego serca, nie oddałabym go panu”; i jeszcze: „O którejkolwiek porze dnia i nocy będzie mnie pan potrzebował, niech mi pan da znak, niech pan rozporządza mojem życiem”; podobnie w nim samym było miejsce, do którego nigdy nie pozwalał się zbliżać swojej myśli, każąc jej robić krąg długich rozumowań, byle nie musiał przechodzić tamtędy: było to miejsce, w którem żyła pamięć szczęśliwych dni.
Ale wszystkie te wyrafinowane ostrożności obró-

78