Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tów, przestawał myśleć o Odecie, zdołał nawet czasem, rozbierając się, nastroić się dosyć wesoło; z sercem pełnem nadziei że jutro pójdzie obejrzeć jakieś arcydzieło, kładł się do łóżka i gasił światło; ale skoro tylko, gotując się zasnąć, przestał nakładać sobie przymus, którego nie miał nawet świadomości, tak bardzo stał mu się nawykiem — w tej chwili uczuwał w sercu jakby lodowaty dreszcz, i zaczynał szlochać. Nie chciał nawet znać przyczyny tego, ocierał oczy i powiadał sobie, śmiejąc się: „Ładna rzecz, robi się ze mnie neurastenik”.
I doznawał znużenia na myśl, że nazajutrz trzeba będzie zacząć na nowo dociekać do robiła Odeta, rozwijać całą dyplomację aby się ją starać zobaczyć. Ten przymus czynności bez przerwy, bez odmiany, bez rezultatów, był mu tak okrutny, że jednego dnia, ujrzawszy u siebie jakąś wypukłość na brzuchu, uczuł szczerą radość na myśl że to może jest śmiertelny nowotwór, że nie będzie już potrzebował zajmować się niczem, że choroba zapanuje nad nim, że zrobi zeń swoją zabawkę, aż do bliskiego końca. I w istocie, jeżeli w owej epoce zdarzało mu się często — choć się do tego przed sobą nie przyznawał — pragnąć śmierci, spodziewał się tem umknąć nietyle przed dokuczliwością cierpień, ile przed monotonją wysiłku.
A jednak byłby chciał żyć aż do epoki, w której

70