Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcą takich znać, że nie chcą sobie o nich powalać bodaj końca palców. Co za intuicja w tem Noli me tangere arystokracji!”
Swann oddawna już wyszedł z Lasku, zbliżał się do domu, jeszcze nie wytrzeźwiony z bólu i z nieszczerej werwy której kłamliwe akcenty i sztuczna dźwięczność wprawiały go w coraz to mocniejsze pijaństwo. Podniesionym głosem wciąż rozprawiał w ciszy nocnej:
„Światowcy mają swoje wady, nikt nie zna ich lepiej odemnie; ale mimo wszystko, to są ludzie, z którymi pewne rzeczy są niemożliwe. Niejedna elegancka kobieta z pośród moich znajomych mogła byś daleka od ideału, ale ostatecznie, w każdej był zawsze jakiś pokład delikatności, jakaś lojalność, niezdolność do perfidji; samo to wystarczyłoby, aby wykopać przepaść między niemi a megerą taką jak ta Verdurin. Verdurin! co za nazwisko! Och, można powiedzieć, że oni są kompletni, że są piękni w swoim rodzaju! Bogu dzięki, był czas, aby już przestać schodzić do tego bezeceństwa, do tego plugastwa.”
Ale, tak jak cnoty, które przypisywał jeszcze niedawno Verdurinom, nie byłyby zdolne — nawet gdyby je posiadali naprawdę, ale gdyby nie popierali jego miłości i nie szli jej na rękę — wywołać w Swannie owego rozczulenia nad ich wielkodusz-

22