Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciał je odnaleźć takie jak je sobie przypominałem. Niestety! istniały już tylko apartamenty Louis XVI, całe białe, emaljowane błękitnemi hortensjami. Wracano zresztą do Paryża bardzo późno. Pani Swann — gdybym ją poprosił, aby odtworzyła dla mnie składniki owego wspomnienia, związanego dla mnie z odległym rokiem, z tysiącleciem do którego nie wolno mi już wrócić; składniki owego pragnienia, które stało się samo niedostępne jak przyjemność niegdyś ścigana napróżno — pani Swann odpowiedziałaby mi z jakiegoś zamku, że wróci aż w lutym, dobrze już po sezonie chryzantemów. A byłoby mi trzeba także, aby to były te same kobiety, te których tualeta interesowała mnie, ponieważ w czasie kiedy jeszcze wierzyłem, wyobraźnia moja zindywidualizowała je i udarowała legendą. Niestety! W avenue des Acacias — w alei Mirtowej — ujrzałem niektóre z nich, stare, straszliwe cienie tego czem były niegdyś, błądzące, szukające rozpaczliwie w wirgiljańskich gajach niewiadomo czego. Uciekły oddawna, kiedy ja jeszcze pytałem daremnie opustoszałych dróg. Słońce schowało się. Natura zaczynała panować nad Laskiem, skąd uleciała idea że był on elizejskim Ogrodem Kobiety; nad sztucznym młynem prawdziwe niebo było szare; wiatr marszczył jezioro drobnemi falami niby sadzawkę; wielkie ptaki przebiegały

250