Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grafja jego była dla mnie niespodzianką. I tak samo jak przestało mi być znajome, równocześnie przestało mi być niewinne. Rozkosze, jakiem znajdował w tem aby je słyszeć, zdawały mi się występne; miałem uczucie, że ludzie odgadują moją myśl i zmieniają rozmowę, o ile się ją staram naprowadzić na to nazwisko. Czepiałem się tematów, wiążących się z Gilbertą; klepałem wciąż te same słowa, wiedząc, niestety, że to są tylko słowa; — słowa wymawiane zdala od niej, nie słyszane przez nią, słowa bez mocy, powtarzające to co było, ale nie zdolne nic zmienić. Mimo to, zdawało mi się, że wałkując tak wszystko co miało związek z Gilbertą, wycisnę w końcu coś szczęśliwego. Powtarzałem rodzicom, że Gilberta bardzo kocha swoją mademoiselle, tak jakby to twierdzenie, powtórzone setny raz, mogło mieć wkońcu ten skutek, że Gilberta nagle wejdzie i zostanie z nami na zawsze. Wychwalałem starą damę czytającą Debaty (podsunąłem rodzicom, że to jakaś ambasadorowa, a może księżna krwi), i wciąż sławiłem jej piękność, wspaniałość, dostojność, aż do dnia, w którym powiedziałem iż, wedle tego com słyszał od Gilberty, dama nazywa się pani Blatin.
— Och, ależ ja już wiem, co to jest! wykrzyknęła matka, gdy ja czułem, że się czerwienię ze wstydu. Baczność! baczność! jakby powiedział dziadek.

228