gając mi w moich pracach, kolacjonowałaby dla mnie teksty.
Co się tyczy Bergotte’a, owego nieskończenie mądrego, boskiego niemal starca, dla którego zrazu pokochałem Gilbertę zanim ją nawet ujrzałam, teraz kochałem go zwłaszcza z powodu Gilberty. Z taką samą przyjemnością co na jego stronice o Racinie, patrzałem na zamknięty wielkiemi pieczęciami białego laku i przewiązany wstążką lila papier, w którym Gilberta mi je przyniosła. Całowałem agatową kulkę, która była lepszą częścią serca mojej ukochanej; częścią która nie była płocha ale wierna, i która, mimo iż strojna tajemniczym czarem życia Gilberty, była przy mnie, mieszkała w moim pokoju, spała w mojem łóżku.
Z uczuciem szczęścia kojarzyłem piękność tego kamienia, a także piękno stronic Bergotte’a z ideą miłości do Gilberty; jakgyby one dawały tej miłości jakąś konsystencję w chwilach gdy rozwiewała się w nicość. Ale przychodziło mi na myśl, że owe piękności wcześniejsze są od tej miłości, że nie są do niej podobne, że składniki ich były określone talentem Bergotte’a lub prawami mineralogji, zanim Gilberta mnie poznała; że nic nie zmieniłoby się w książce ani w kamieniu, gdyby Gilberta nie była mnie pokochała; i że tem samem nic nie uprawnia mnie do upatrywania w nich zakładu szczęścia. I
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/227
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
223