Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wadzić elementy, które zazwyczaj składają miasto, musiałem stworzyć sobie miasto nadprzyrodzone, zapładniając pewnemi wiosennemi zapachami to, com uważał za geniusz Giotta w samej jego istocie. Ale, ponieważ nie da się w nazwie zawrzeć o wiele więcej trwania niż przestrzeni, podzieliłem sobie nazwę Florencji na dwie partje, niby obrazy Giotta, ukazujące jedną i tę samą osobę w dwóch momentach: tu leżącą na łóżku, ówdzie gotującą się dosiąść konia. Na jednym obrazie oglądałem pod kamiennym baldachimem fresk, częściowo przykryty zasłoną z rannego słońca, zakurzoną, skośną i ruchomą. Ale, ponieważ nazwa nie była dla mnie niedostępnym ideałem lecz realną atmosferą, w jakiej miałem się zanurzyć, życie nie przeżyte jeszcze, życie nietknięte i czyste, które w niej mieściłem, dawało najmaterjalniejszym przyjemnościom, najprostszym scenom, powab właściwy dziełom prymitywów. Toteż w drugim obrazie przebywałem szybko Ponte-Vecchio zawalony żonkilami, narcyzami i anemonami, aby wcześniej zdążyć na oczekujące mnie śniadanie z owocami i winem chianti.
Oto co — mimo iż będąc w Paryżu — widziałem, nie zaś to co było dokoła mnie. Nawet z punktu widzenia prostego realizmu, upragnione przez nas krainy zajmują w każdej chwili w naszem praw-

190