Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej to radziłem sto razy. Czemu się smucić? To był człowiek zdolny ją zrozumieć”. W ten sposób Swann mówił do samego siebie, młodzieniec bowiem, którego nie mógł poznać zaraz, to był także on; jak czynią pewni powieściopisarze, rozdzielił swoją osobowość między dwie postacie, tego który śnił i tego którego miał przed sobą w fezie.
Co się tyczy Napoleona III, to był Forcheville. Jakieś mgliste skojarzenie idej, następnie pewna odmiana zwykłej fizjognomji hrabiego, wreszcie wielka wstęga legji honorowej z orderem na szyi kazały mu dać to miano; ale w rzeczywistości i we wszystkiem co dlań ta osobistość we śnie reprezentowała i co mu przypominała, to był właściwie Forcheville. Bo z mglistych i zmiennych obrazów uśpiony Swann wyciągał fałszywe wnioski, posiadając zresztą chwilami taką siłę twórczą, że rozmnażał się przez prosty podział, niby pewne niższe ustroje; ciepłem własnej dłoni modelował kształt obcej ręki, którą w marzeniu sennem ściskał; z wrażeń i uczuć, których nie miał jeszcze świadomości, rodził jakgdyby fakty, które swoim logicznym łańcuchem sprowadzały w danym momencie jego snu osobistość potrzebną aby przyjąć jego miłość lub obudzić go. Nagle zrobiła się zupełna noc; rozległ się dzwon na trwogę; mieszkańcy przebiegli pędem, uciekając z domów w płomieniach; Swann słyszał

173