Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jest fałsz, Swann zrozumiał że to jest może prawda.
— Mówiłam ci już, przecież wiesz, dodała tonem zirytowanym i żałosnym.
— Tak, wiem, ale czy jesteś tego pewna? Nie mów mi: „Wiesz przecie”, powiedz wprost: „Nigdy nie robiłam nic takiego z żadną kobietą”.
Powtórzyła jak lekcję, ironicznie i jakby się go chciała pozbyć.
— Nigdy nie robiłam nic takiego z żadną kobietą.
— Czy możesz mi to przysiąc na medalik Matki Boskiej z Laghet?
Swann wiedział, że Odeta nie przysięgłaby krzywo na ten medalik.
— Och, jak ty mnie dręczysz, wykrzyknęła jakgdyby wyzwalając się nagłym gestem z uścisku tego pytania. Dasz ty mi wreszcie spokój? Co tobie dziś się dzieje? Koniecznie chcesz, żebym cię zniecierpiała, znienawidziła. Ot, chciałam żeby znów było wszystko dobrze jak dawniej, i to twoje podziękowanie!
Ale on nie wypuszczał jej, niby chirurg czekający na koniec spazmu, który przerywa jego zabieg, ale nie każe go poniechać:
— Mylisz się, kiedy sobie wyobrażasz, że ja miałbym do ciebie jakąkolwiek pretensję, Odeto, rzekł

144