Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mrok; i podczas gdyśmy się oddalali galopem, widziałem je jak trwożliwie szukają drogi, jak, po kilku niezręcznych potknięciach się, ich szlachetne sylwetki tulą się wzajem do siebie, zasuwają się jedna za drugą, tworzą na różowem jeszcze niebie już tylko jeden kształt czarny, uroczy i pełen rezygnacji, i gubią się w ciemności”.
Nie myślałem nigdy o tym urywku, ale w owej chwili, kiedy, siedząc na koźle, w miejscu gdzie zazwyczaj woźnica stawiał w koszyku drób kupiony na targu w Martinville, skończyłem go pisać, czułem się tak szczęśliwy! Czułem, że mnie on tak doskonale uwolnił od tych wież i od tego co się kryło poza niemi! I jakgdybym ja sam był kurą i zniósł jajko, zacząłem śpiewać na całe gardło.
Przez cały dzień w czasie tych spacerów mogłem marzyć o rozkoszy, jaką byłoby zostać przyjacielem księżnej de Guermantes, łowić pstrągi, jeździć łódką po Vivonne, i w swoim głodzie szczęścia nie żądać od życia niczego jak tylko aby się zawsze układało w szereg szczęśliwych popołudni. Ale w powrotnej drodze spostrzegłem po lewej ręce fermę dość odległą od dwóch innych, położonych bardzo blisko siebie; stąd do Combray była już tylko aleja dębowa, obramiona z jednej strony łąkami. Każda łączka, w równych odstępach obsadzona jabłoniami, należała do małej zagrody. Jabłonie te, kiedy je oświecało za-

83