Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nich pagórkiem i doliną, położona na płaskowyżu w oddali, zdawała się wznosić tuż obok tamtych.
Stwierdzając i notując kształt ich iglic, przesuwanie się ich konturów, osłonecznienie ścian, czułem, że nie dochodzę do krańca swoich wrażeń, że jest coś poza tym ruchem, poza tą jasnością, coś co niejako zawierają i kryją zarazem.
Wieże wydawały się tak odległe i napozór tak mało zbliżaliśmy się do nich, że zdziwiłem się, kiedy w chwilę potem zatrzymaliśmy się przed kościołem w Martinville. Nie znałem przyczyn rozkoszy, jakiej doznałem wprzód widząc je na horyzoncie, a przymus dociekania tych przyczyn zdawał mi się bardzo uciążliwy; miałem ochotę zachować w głowie owe linje poruszające się w słońcu i nie myśleć już o nich teraz. I prawdopodobne jest, że, gdybym to był uczynił, owe dwie wieże byłyby się na zawsze połączyły z tyloma drzewami, dachami, zapachami, dźwiękami, którem odróżniał od innych dla owej tajemnej i nigdy przezemnie nie zgłębionej rozkoszy. Zeszedłem porozmawiać z rodzicami czekając na doktora. Potem ruszyliśmy dalej, siadłem z powrotem na kozioł, obróciłem głowę aby widzieć jeszcze wieże, które nieco później ujrzałem na zakręcie ostatni raz. Woźnica, widocznie nie usposobiony do rozmowy, ledwie odpowiadał na moje przygadanki; trzeba mi było, z braku innego towarzystwa, poprze-

80