Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła jej sprawić. A przytem ten uśmiechnięty takt w odpowiedzi na bluźnierstwa tamtej, ten obłudny i tkliwy wyrzut, wydawały się może jej poczciwej i szczerej naturze szczególnie bezecną, obleśną formą niegodziwości, którą siliła się sobie przyswoić. Ale nie mogła się oprzeć rozkoszy, jaką wróżyła pieszczota osoby tak nieubłaganej wobec bezbronnego nieboszczyka; skoczyła na kolana przyjaciółki i podała jej niewinnie czoło do pocałowania, tak jak by mogła uczynić gdyby była jej córką, czując z rozkoszą, że w ten sposób dochodzą obie do krańca okrucieństwa, wydzierając panu Vinteuil nawet w grobie jego ojcostwo. Przyjaciółka ujęła jej głowę w ręce i złożyła pocałunek na czole panny Vinteuil z uległością, którą ułatwiała jej głębokie przywiązanie do niej oraz chęć ożywienia jakąś rozrywką tak smutnego obecnie życia sieroty.
— Czy wiesz, co mam ochotę zrobić tej starej ohydzie? — rzekła biorąc portret.
I szepnęła do ucha panny Vinteuil coś, czegom nie mógł dosłyszeć.
— Och! nie odważyłabyś się.
— Nie odważyłabym się napluć? Na to? — rzekła przyjaciółka z rozmyślną brutalnością.
Nie słyszałem więcej, bo panna Vinteuil z wyrazem umęczenia, niezręczna, zakłopotana, poczciwa i smutna, zamknęła okiennice i okno; ale wiedzia-

52