Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

landzie oraz portalu Saint-André-des-Champs byłoby mi sympatyczne. Ale z chwilą gdy Franciszka była w pobliżu, jakiś demon kusił mnie żeby ją rozzłościć: chwytałem się najlżejszego pozoru, aby powiedzieć, że żałuję cioci Leonji bo to była dobra kobieta mimo swoich śmieszności, ale wcale nie dlatego że była moją ciotką; że mogłaby być moją ciotką i być mi wstrętną, a jej śmierć mogłaby mi nie sprawić żadnej przykrości; — powiedzenia, które wydawałyby mi się głupie w książce.
Jeżeli wówczas Franciszka, wypełniona niby poeta falą skłębionych myśli, zmartwień, wspomnień rodzinnych, tłumaczyła się, że nie umie odpowiedzieć na moje teorje i mówiła: „Nie umiem się wygadać” tryumfowałem nad nią ironicznym i brutalnym rozsądkiem godnym doktora Percepied; a jeżeli dodawała: „Zawszeć to było krewniactwo, zawsze zostaje szaconek, jak się należy krewniactwu”, wzruszałem ramionami i powiadałem sobie: „Głupi jestem, żeby dysputować z ciemną babą, nie umiejącą nawet mówić”. W sądach tych o Franciszce zajmowałem punkt widzenia właściwy ludziom, którymi łatwo gardzimy w abstrakcji ale których równie łatwo skłonni jesteśmy naśladować w potocznych wypadkach życia.
Moje jesienne spacery były tem przyjemniejsze przez to żem je odbywał po długich godzinach spę-

38