Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi świętymi i patrjarchami, w kruchcie kościoła Saint-André-des-Champs. Jakiż ten kościół był francuski! Nad bramą, święci, królowie-rycerze z kwiatem lilji w ręce; weselne i pogrzebowe sceny, wszystko przedstawione tak, jak mogłoby się odbijać w duszy Franciszki. Rzeźbiarz opowiadał też niektóre anegdoty z życia Arystotelesa i Wergilego, tak samo jak Franciszka w kuchni mówiła chętnie o świętym Ludwiku, jakby go znała osobiście, zazwyczaj poto aby pohańbić tem porównaniem moich dziadków, mniej odeń „sprawiedliwych”. Czuło się, że pojęcia, które średniowieczny artysta i średniowieczna wieśniaczka (zapóźniona w wiek XIX) mieli o historji starożytnej lub chrześcijańskiej — pojęcia równie nieścisłe jak dobroduszne — pochodziły nie z książek, ale z tradycji, zarazem starożytnej i bezpośredniej, nieprzerwanej, ustnej, zniekształconej, skażonej i żywej.
Inna osoba w Combray, którą odnajdywałem również, przeczutą i przepowiedzianą, w gotyckiej rzeźbie w Saint-André-des-Champs, to był młody Teodor, subjekt od Camusa. Franciszka czuła w nim tak dalece krajana i człowieka jednej epoki, że, kiedy ciocia była zbyt chora aby Franciszka nastarczyła sama przewracać ją w łóżku, przenosić ją na fotel, wówczas — raczej niżby miała pozwolić „dziewczynie” zyskiwać łaski cioci — wzywała Teodora.

33