gi oraz wejścia z nim w stosunki. Chwycił w lot słowo „biała” i, nie podnosząc nosa z nad talerza, rzekł: „Biała? biała dama? może Blanka kastylska?” — poczem, nie poruszając głową, rzucił ukradkiem na prawo i lewo niepewne i uśmiechnięte spojrzenia. Podczas gdy Swann, bolesną i daremną próbą uśmiechu zdradził że koncept wydał mu się idjotyczny, Forcheville okazał zarazem że ocenia dowcip doktora i że sam umie się znaleźć; toteż wesołość jego, szczera ale utrzymana we właściwych granicach, oczarowała panią Verdurin.
— Co pan powie o takim uczonym? zagadnęła Forcheville’a. Niema sposobu dwóch minut rozmawiać z nim poważnie. Czy pan i w swoim szpitalu mówi takie rzeczy? dodała, zwracając się do doktora; w takim razie, nie musicie się tam nudzić z chorymi. Widzę, że będę musiała prosić, aby mnie tam przyjęto.
— Zdaje mi się, że doktór wspomniał coś o tej starej jędzy, Blance kastylskiej, jeśli wolno się tak wyrazić. Nieprawdaż? spytał Brichot pani Verdurin, która, mdlejąc z przymkniętemi oczami, utopiła twarz w dłoniach, skąd dobywały się zduszone krzyki.
— Mój Boże, droga pani, nie chciałbym gorszyć cnotliwych dusz, o ile znajdują się przy tym stole,
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/204
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
200