Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za pierwszym razem kiedy go Odeta zobaczyła z monoklem, nie mogła powstrzymać radości:
— Niema co, uważam że dla mężczyzny to jest bardzo szykowne! Jak tobie w tem do twarzy! Prawdziwy gentleman. Brakuje ci tylko tytułu, dodała z odcieniem żalu.
Swann lubił, że Odeta jest taka, tak samo jak — gdyby się zakochał w Bretonce — lubiłby widzieć ją w czepku i słyszeć że wierzy w strachy. Aż dotąd, jak u wielu ludzi u których zamiłowania artystyczne rozwijają się niezależnie od życia zmysłów, istniały w jego obyczajach i odczuwaniu dziwne rozbieżności. Swann kosztował, w towarzystwie kobiet coraz to pospolitszych, uroku dzieł coraz to bardziej wyrafinowanych, biorąc ładną pokojówkę do krytej loży na jakąś interesującą go dekadencką sztukę, lub na wystawę impresjonistów; — przekonany zresztą, że kobieta światowa i kulturalna zrozumiałaby nie więcej, a nie umiałaby tak przyjemnie siedzieć cicho. Ale, przeciwnie, od czasu jak kochał Odetę, tak słodko mu było odczuwać coś z nią wspólnie, mieć z nią jedną duszę, że starał się polubić rzeczy które ona lubiła. Znajdował przyjemność nietylko w naśladowaniu jej przyzwyczajeń ale w dzieleniu jej poglądów, które, ponieważ nie miały nic wspólnego z jego własnym intelektem, przypominały mu wyłącznie jego miłość, — dla której przełożył je nad