Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zganił, że przyjaciółka Odety wybrała fałszywy antyk, a nie Louis XVI, bo — powiadał — mimo że się tego nie robi, to może być urocze, Odeta rzekła: „Nie będziesz żądał, aby tkwiła, jak ty, w połamanych meblach i zniszczonych dywanach”; ile że solidne tradycje mieszczki zwyciężyły w niej snobizm kokoty.
Ci, którzy lubią bibeloty, wiersze, którzy gardzą niskiemi rachubami, marzą o miłości i honorze, tworzyli dla Odety elitę, wyższą nad resztę ludzkości. Nie było zresztą konieczne mieć naprawdę te upodobania, byleby się je głosiło. O kimś, kto jej wyznał przy obiedzie że lubi się wałęsać po starych ulicach, grzebać się w starych sklepach, że nigdy nie będzie uznany przez ten kramarski wiek, bo się nie troszczy o swoje interesy, jak człowiek z innej epoki, Odeta powiadała za powrotem: „Jakaż to piękna dusza, jaka to uczuciowa natura, nigdybym nie przypuszczała”, i czuła dlań olbrzymią i nagłą sympatję. Ale w zamian za to, ci co jak Swann mieli te upodobania, ale nie mówili o nich, nie wzruszali jej. Bezwątpienia, musiała przyznać, że Swann nie dba o pieniądze, ale dodawała z dąsem: „Ale u niego to nie to samo”. I w istocie, do wyobraźni Odety przemawiał nie fakt bezinteresowności, ale jej słownik.
Czując że często nie zdoła urzeczywistnić tego