Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczękami, rzucał się na tę dziewicę Botticellego i zaczynał ją szczypać w policzki.
Skoro się z nią wreszcie rozstał, wracał aby ją jeszcze uściskać, bo zapomniał zabrać w swojem wspomnieniu jakiejś właściwości jej zapachu lub rysów; i odjeżdżał kołysząc się w swojej wiktorji, błogosławiając Odetę, że mu pozwala na te codzienne wizyty. Czuł, że Odecie wizyty te nie muszą dawać zbytniej rozkoszy, ale, ubezpieczając go od zazdrości — od cierpienia poznanego w ów wieczór, kiedy Swann nie zastał Odety u Verdurinów — pomogą mu dojść, bez nowych ataków, z których pierwszy — oby jedyny! — był tak bolesny, do końca tych osobliwych godzin jego życia, godzin niemal zaczarowanych, podobnych tym, w których przebywał Paryż w blasku miesiąca. I zauważywszy, w czasie powrotu, iż księżyc zmienił w stosunku do niego pozycję i przesunął się prawie na skraj widnokręgu, czując że jego miłość również jest posłuszna niezmiennym i przyrodzonym prawom, Swann pytał się, czy obecnie przeżywany okres będzie jeszcze trwał długo, czy niebawem droga twarz Odety nie stanie się dla jego myśli czemś odległem i zmalałem, niezdolnem już sączyć tego samego czaru. Bo Swann, od czasu jak był zakochany, znajdował ten czar we wszystkiem dokoła, jak za młodu, kiedy uważał się za artystę; ale to już nie był ten sam czar; obec-

178