Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja! Nigdy nie mam nic do roboty, zawsze jestem wolna, zawsze będę wolna dla pana. O którejkolwiek godzinie dnia i nocy, kiedy tylko będzie pan miał ochotę mnie widzieć, niech pan po mnie pośle, będę szczęśliwa, przybiegnę. Czy zrobi pan tak? Wie pan, coby było ładnie? Żeby się pan zapoznał z państwem Verdurin, gdzie bywam co wieczór. Niech pan pomyśli! Gdyby się tam móc spotkać i gdybym mogła wierzyć, że pan się tam znalazł troszkę dla mnie!
Niewątpliwie, przypominając sobie ich rozmowy, myśląc tak o niej kiedy był sam, w swoich romantycznych marzeniach Swann przyzywał obraz Odety, ot, wśród obrazów wielu innych kobiet; ale gdyby, dzięki jakiejś okoliczności (lub nawet poza nią, ile że okoliczność ta może nie mieć udziału w istnieniu dotąd utajonego a nagle ujawnionego stanu) obraz Odety wchłonął wszystkie te marzenia; gdyby się już stały nieodłączne od jej wspomnienia, wówczas braki jej fizyczne nie miałyby żadnej wagi, ani to czy jej uroda była wprzód w guście Swanna. Ciało jej, stawszy się poprostu ciałem kobiety kochanej, byłoby odtąd jedynem zdolnem mu dać rozkosz i cierpienie.
Przypadkowo, dziadek mój znał rodzinę państwa Verdurin (czego nie można było powiedzieć o żadnym z ich obecnych przyjaciół). Ale poniechał

113