Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W kilka miesięcy potem, jeżeli dziadek zapytał nowych przyjaciół Swanna: „A cóż Swann, zawsze widujecie go tak często?” twarz interlokutora wydłużała się: „Niech pan nigdy nie wymawia przy mnie tego nazwiska! — Ależ ja myślałem, że jesteście z sobą tak dobrze...”
W ten sposób był Swann przez kilka miesięcy najbliższym przyjacielem pewnych kuzynów babki, bywał tam prawie codzień na obiedzie. Nagle przestał się zjawiać, nie uprzedziwszy ich. Myślano, że jest chory; pani domu miała doń posłać z zapytaniem o zdrowie, kiedy znalazła w kredensie list Swanna, zapomniany przez nieuwagę w książce z rachunkami kucharki. Swann oznajmiał tej dziewczynie, że wyjeżdża z Paryża, że już nie przyjdzie więcej. Była jego kochanką; i w chwili zerwania ją jedną uważał za właściwe uprzedzić.
Kiedy, przeciwnie, chwilowa kochanka Swanna była damą z towarzystwa, lub bodaj osobą której zbyt niskie pochodzenie lub nazbyt dwuznaczna sytuacja nie przeszkadzały mu wprowadzić w towarzystwo, wówczas dla niej Swann sam wracał do „świata”, ale tylko w specjalną orbitę w której ona się obracała lub w którą sam ją wciągał. „Niema co liczyć na Swanna dziś wieczór, powiadano; wiecie przecie że w ten dzień jego Amerykanka ma Operę”. Wyrabiał swojej pani zaproszenia do naj-

106