Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mojego wychowania oraz symetrja ogrodu, raczej niż nieznana jej troska aby fioletowej spódnicy oszczędzić plam błota, pokrywających ją do wysokości, która zawsze była dla pokojówki w równym stopniu rozpaczą jak zagadką.
Kiedy ten spacer babki odbywał się po obiedzie, jedna jedyna rzecz mogła ją ściągnąć do pokoju. W chwili gdy krąg przechadzki sprowadzał ją perjodycznie, niby owada, naprzeciw oświetlonego saloniku, gdzie stały likiery na stoliku do gry — wystarczało, żeby ciotka krzyknęła: „Batyldo! chodźże, nie pozwól aby twój mąż pił koniak!” W istocie, aby podrażnić swoją kuzynkę (babka wniosła w rodzinę ojca naturę tak odmienną, że wszyscy z niej żartowali i dręczyli ją), ponieważ alkohol był dziadkowi wzbroniony, ciotka dawała mu napić się kilka kropel. Biedna babka wchodziła, prosiła gorąco męża, aby nie tykał koniaku; gniewał się, wypijał mimo to swój łyczek, a babka odchodziła smutna, zniechęcona, ale uśmiechnięta, bo była tak pokorna sercem i tak słodka, że jej tkliwość dla drugich, jej mała dbałość o własną osobę i o własne bóle, spływały się w jej spojrzeniu w uśmiech. W uśmiechu babki — nawspak temu, co się widzi u wielu osób — była ironja tylko dla niej samej, a dla nas wszystkich jakby pocałunek oczu, niezdolnych widzieć tych, których kochała, bez

41