Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nej i łagodnej atmosferze rozwijają się wieczorem w mgnieniu oka owe bukiety powietrzne, błękitne i różowe — nieporównane — które czasem nie więdną przez całe godziny. Inne opadają natychmiast i wówczas jeszcze bardziej urocze jest widzieć całe niebo wysłane bezlikiem płatków koloru siarki lub róży. W tej zatoce, zwanej opalową, złociste plaże wydają się jeszcze bardziej lube przez to że są przywiązane, niby jasnowłosa Andromeda, do tych straszliwych skał u sąsiednich zboczy, do tego złowrogiego i słynnego tyloma rozbiciami brzegu, gdzie co zimę tyle łodzi ginie od gniewu morza. Balbec! najstarszy kościec geologiczny naszego globu, prawdziwe Ar-mor, morze, koniec ziemi, przeklęta kraina, którą Anatol France — czarodziej godny lektury naszego młodego przyjaciela — tak dobrze odmalował, pod jej wiekuistemi mgłami, jako prawdziwy kraj Cymeryjczyków w Odyssei. W Balbec zwłaszcza, gdzie już budują się hotele, wyrastające na starożytnym i uroczym gruncie którego nie zdolne są odmienić, cóż za rozkosz mieć o dwa kroki te okolice tak pierwotne a tak piękne!
— A, czy pan zna kogo w Balbec? — rzekł ojciec. Właśnie ten mały ma tam jechać na dwa miesiące z babką, a może i z moją żoną.
Legrandin, zaskoczony tem pytaniem w chwili gdy wzrok jego był wlepiony w ojca, nie mógł go

240