Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie ma czasu do stracenia, pamiętajmy że to sobota!
Ciocia, naradzając się z Franciszką i myśląc że dzień będzie dłuższy niż zazwyczaj, powiadała:
— Możebyś im upiekła ładny kawałek cielęciny, skoro to sobota.
Jeżeli o wpół do jedenastej ktoś roztargniony wydobył zegarek mówiąc: „No, jeszcze mamy półtorej godziny do śniadania”, wszyscy byli uszczęśliwieni, że mogą mu powiedzieć: „Ale skądże, gdzie ty masz głowę, nie pamiętasz, że to sobota!”; i śmiano się jeszcze w kwadrans potem i przyrzekano sobie opowiedzieć tę dystrakcję cioci, aby ją zabawić.
Nawet oblicze nieba wydawało się zmienione. Po śniadaniu, słońce, świadome że to sobota, wałęsało się godzinę dłużej po sklepieniu nieba, i kiedy ktoś, myśląc że przeoczono porę przechadzki, powiadał: „Jakto, dopiero druga?” widząc jak przechodzą dwa uderzenia dzwonnicy św. Hilarego (nawykłe nie spotykać jeszcze nikogo na drogach pustych z powodu południowego posiłku lub wypoczynku, wzdłuż żywej i białej rzeki, którą nawet rybak opuścił, i wędrujące samotnie poprzez niebo w stanie spoczynku, kędy zostało jedynie parę leniwych chmur), wszyscy chórem odpowiadali:

207